— Ja? Ja będę teraz pisywał kroniki sześć stóp pod ziemią — wyjąkał.
Myśl ta, stale zajmująca jego umysł, powracała ustawicznie, jak oddźwięk poruszanego dzwonka, zjawiając się przy każdem słowie, przy każdem zapytaniu.
Zapanowało długie milczenie, milczenie boleśne i głębokie.
Łuna zachodu gasła powoli, góry stawały się coraz czarniejsze. Zaróżowiony półcień, pierwszy wysłannik nocy, mający jeszcze w sobie odblaski gasnącego żaru, wnikał do pokoju, zbarwiając meble, ściany, malowidła, wszystkie kąciki mieszkania, tą mieszaniną, na którą się składa kolor czarny i purpurowy. Zwierciadło, umieszczone nad kominkiem, wydawało się jedną kałużą pełną krwi.
Pani Forestier stała wciąż nieruchoma, z czołem opartem o szybę.
Karol ozwał się głosem urywanym, dyszącym, przejmującym:
— Na ileż zachodów słońca jeszcze będę patrzeć?... ośm... dziesięć... piętnaście lub może dwadzieścia... a może nawet trzydzieści... więcej nie... Wy macie jeszcze przyszłość przed sobą... dla mnie kończy się już wszystko... a po mnie jednak... wszystko będzie tym samym szło trybem... jak gdybym należał jeszcze do żyjących. Wszystko, na co patrzę — mówił dalej po
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/257
Ta strona została skorygowana.