Odwróciła powoli oczy, jakby nie zauważyła była jego pomieszania i zaczęła powtórnie:
— Jeźli chcesz, moglibyśmy się pobrać na początku maja; byłoby to najodpowiedniej.
— Z radością poddaję się wszystkiemu.
— Dziesiątego maja, w sobotę, przypada dzień moich imienin. Dzień ten najbardziej by mi się podobał.
— Dobrze, niech będzie dziesiątego maja.
— Rodzice twoi mieszkają w okolicach Rouen, nieprawdaż? Tak mi przynajmniej opowiadałeś.
— Tak, w okolicach Rouen, w Canteleu.
— Cóż oni tam robią?
— Oni są... mają maleńką posiadłość.
— Ach! Pragnę bardzo ich poznać.
Zamyślił się, pełen niepokoju.
— Ale... bo to... oni są...
Potem zdobywszy się na prawdziwą odwagę, przemówił:
— Moja najdroższa, to są chłopi, karczmarze, którzy pracują w krwawym pocie, wychowali mnie i umożliwili ukończenie nauk. Ja nie wstydzę się ich bynajmniej, lecz ich... prostota... ich... wieśniacza prostota... mogłaby cię może wprowadzić w kłopot.
Uśmiechnęła się słodko i twarz jej rozjaśniła się dobrocią.
— Nie — odpowiedziała. — Będę ich bardzo
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/307
Ta strona została skorygowana.