wskroś tak wesołe przed chwilą dusze młodych małżonków. Milcząc, zbliżyli się ku sobie i patrzyli razem na to powolne pięknego i radosnego dnia majowego konanie.
W Mantes zapalono małe lampki oliwne, które obrzuciły drżącem i żółtawem światłem kanapy i suknem wybite ściany wagonu.
Duroy otoczywszy kobietę ramieniem, przycisnął ją ku sobie. Niedawne, pełne pożądliwości pragnienie przemieniło się teraz w tkliwość omdlewającą, w pragnienie słodkiej, niemal dziecięcej pieszczoty.
— Będę cię bardzo kochał, Magdaleno — szepnął ledwie dosłyszalnie.
Słodycz tego głosu wzruszyła młodą kobietę, dreszcz leciuchny przebiegł jej ciało i pochyliwszy się ku Jerzemu, którego głowa spoczywała na jej łonie, ofiarowała mu usta do pocałunku.
Był to pocałunek przeciągły, niemy i głęboki, a po nim rzut, gwałtowny, szalony uścisk, krótka i dysząca walka, wreszcie namiętne, niezręczne połączenie.
I młodzi małżonkowie znużeni, oszołomieni, wzajem trochę rozczarowani, pozostali tak w uścisku aż do chwili, gdy rozdzierający świst lokomotywy oznajmił stacyę.
— Jakie to głupie! Straszne z nas łobuzy —
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/326
Ta strona została skorygowana.