— Chodźcie, chodźcie — przerwał ojciec, stukając silnie we drzwi — zupa gotowa.
Trzeba było zasiąść do stołu.
Było to długie chłopskie śniadanie, cały szereg potraw źle dobranych. Po baraninie kiełbasa, a po kiełbasie omlet. Ojciec Duroy podniecony jabłecznikiem i kilkoma szklankami wina, popuściwszy cugli językowi, opowiadał całe tuziny anegdotek, służących zwykle do rozweselania gości wyjątkowych. Były to awantury żołnierskie, grube i nieprzyzwoite, które, jak zapewniał, przydarzyły się jego przyjaciołom. Jerzy, znający już doskonale wszystkie te historye, śmiał się jednak, podniecony atmosferą rodzinną, wrodzonem przywiązaniem do tej strzechy, do tych miejsc, znanych oddawna, mnóstwem wspomnień i pamiątek z dzieciństwa; każdy drobiazg, naprzykład znak noża na drzwiach do przyległej izdebki, kulawe krzesło, przypominały mu jakiś szczegół; zapach ziemi, żywiczne powietrze sosnowego lasku, a nawet woń mieszkania, rzeczki i śmietnika rozrzewniały go i wzruszały.
Matka Duroy milczała uporczywie. Smutna zawsze i surowa, śledziła synowę spojrzeniem pełnem nienawiści, tej nienawiści starej, skołatanej pracownicy, starej chłopki o spracowanych przy twardej robocie rękach, zbezkształconej w krwawym znoju, a patrzącej na miejską
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/336
Ta strona została skorygowana.