wiózł całe tłumy zakochanych. Powozy ciągnęły jedne za drugimi, bez końca.
Jerzy z Magdaleną bawili się oboje, patrząc na te czułe pary, jadące w powozach. Była to cała olbrzymia fala, płynąca pod gorące i gwiaździste niebo lasku. Prócz turkotu cichego kół, nic nie było słychać dokoła. Przejeżdżali, przejeżdżali po dwoje w każdym powozie, przytuleni do siebie na powozowych poduszkach, pogrążeni w halucynacyjnych pragnieniach, drżący w oczekiwaniu bliskiej rozkoszy. Gorąca pomroka zdawała się być przesyconą pocałunkami. Czułość, miłość zwierzęca, przenikające atmosferę, czyniły ją cięższą jeszcze i bardziej duszną. Wszyscy ci ludzie, złączeni gorącym uściskiem, pijani jedną jedyną myślą, jedną żądzą, roztaczali naokół siebie zaraźliwą jakąś gorączkę. Wszystkie te miłością przepełnione powozy, ponad którymi zdawały się krążyć pocałunki i pieszczoty, pozostawiały na swej drodze tchnienie zmysłowe, subtelne a niepokojące.
Nawet Magdalena i Jerzy ulegli tej miłosnej zarazie. Milcząc, owładnięci ciężarem atmosfery i porywającą ich żądzą, ujęli się za ręce.
Na zakręcie, prowadzącym ku fortyfikacyom, pocałowali się oboje, a Magdalena, zmięszana cokolwiek, szepnęła:
— Jesteśmy takimi samymi łobuzami, jak w podróży do Rouen.
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/358
Ta strona została skorygowana.