Fala powozów rozpłynęła się teraz po ciernistych alejach. W alei „Jeziora“, którą jechało teraz dwoje młodych ludzi, tłum powozów zmniejszył się nieco, lecz cień, padający od zbitych gęsto drzew, powietrze, odświeżone masą liści i wilgocią strumienia, szemrzącego tuż koło drogi, pewien rodzaj szerokiej, nocnej przestrzeni, roziskrzonej migotliwemi gwiazdami, nadawały pocałunkom kochanków uroku bardziej przejmującego.
— Ach, moja mała Magdalenko — szepnął Jerzy, przyciskając ją do siebie.
— Przypominasz sobie ten twój las w Canteleu? — przemówiła. — Jaki on był straszny. Zdawało mi się, iż jest przepełniony dzikiemi zwierzętami i że nie ma początku, ani końca. Tymczasem tutaj, jak uroczo. Czuć pieszczotę w powietrzu, a w dodatku wiem doskonale, że po drugiej stronie lasku jest Sèvres.
— Ach! w moim lesie — odpowiedział — były tylko same sarny, lisy, wiewiórki i dziki, a gdzieniegdzie jakiś domek leśniczego.
Słowo ostatnie (po francusku leśnik, brzmi: forestier) zadziwiło go niepomiernie. Zdawało mu się, iż krzyknął mu je ktoś przez jakąś tubę. Zamilkł raptownie, zdjęty dziwną nieustającą zawiścią, tą zazdrosną a toczącą mu serce złością, która od pewnego czasu zatruwała i psuła mu spokój.
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/359
Ta strona została skorygowana.