tak gwałtownym, że aż się przestraszyła. Chciała wstać, lecz objął ją silnie ramionami, powtarzając raz po raz głosem namiętnym:
— Tak, to prawda, kocham cię, kocham cię szalenie i to od dawna. Nie odpowiadaj mi nic. Cóż chcesz, jestem szalony! Kocham cię... Ach! gdybyś wiedziała, jak ja cię kocham!
Ona dysząca, zmęczona, chciała próbować mówić. Nie znajdowała jednak słowa. Obiema rękami odpychała go od siebie, ująwszy go za włosy, by tym sposobom nie pozwolić zbliżyć się jego ustom, które już czuła blisko swoich. Zmrużywszy oczy, by go już nie widzieć, kręciła gwałtownie głową na prawo i na lewo.
Dotykał jej przez suknię, obejmował, ona zaś omdlewała pod tą brutalną i silną pieszczotą. Nagle wstał i chciał ją ku sobie przyciągnąć, lecz kobieta, uczuwszy się wolną przez sekundę, wyrwała mu się ruchem gwałtownym i uciekała teraz z fotelu na fotel.
Uznał, iż pogoń taka jest komiczną i padłszy na pierwsze lepsze krzesło, zakrył twarz rękami, udając łkanie konwulsyjne.
Następnie zerwał się i krzyknął:
— Żegnam, żegnam! — i wybiegł szybko z salonu.
W przedpokoju zabrał najspokojniej pozostawioną tu laskę i wyszedł na ulicę, myśląc:
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/394
Ta strona została skorygowana.