— Czemu mi pani nie raczy pozwolić? Dotknie mię pani mocno. Czy nie zechce mi pani dać dowodu przebaczenia? Widzi pani przecież, jak jestem spokojny.
— Nie może pan opuszczać swoich gości — odrzekła.
— Ech! oddalę się na dwadzieścia minut — rzekł z uśmiechem. — Nikt nawet nie spostrzeże mojej nieobecności. Jeśli mi pani odmówi, obrazi mię tem do żywego.
— A zatem dobrze, przyjmuję — odrzekła.
Zaledwie jednak znaleźli się w karecie, pochwycił jej rękę i począł okrywać namiętnymi pocałunkami.
— Kocham cię, kocham — powtarzał. — Pozwól mi to mówić. Nie lękaj się, ani cię dotknę. Pozwól mi tylko powtarzać, że cię kocham.
— Ach! to bardzo źle... po tem, coś mi pan przyrzekł... To bardzo źle... bardzo źle.
Zdało się, że czyni wysiłek nadzwyczajny; wreszcie szepnął głosem stłumionym:
— Widzi pani, jak nad sobą panuję. A jednak... Ach! pozwól mi tylko powiedzieć... kocham cię... i pozwól mi to powtarzać codziennie... tak, pozwól mi przychodzić do siebie, pozwól, bym zapatrzony w twarz twą ukochaną, na klęczkach, przez pięć minut, powtarzał ci te dwa wyrazy.
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/397
Ta strona została skorygowana.