jej marzeniach, kuszącym jej ciało i spędzającym sen z powiek. Czuła się ujętą w sidła, jak zwierzę, związaną, rzuconą w ramiona tego kusiciela, który zwalczył ją jedynie fryzowanym wąsikiem i kolorem oczu.
I teraz oto, w kościele, tu i blisko Boga, czuła się jeszcze słabszą, bardziej opuszczoną, bardziej zgubioną, niż pod własnym dachem. Nie była już zdolną do modlitwy, myśląc jedynie o nim. Cierpiała już, że się oddalił. Walczyła jednak rozpaczliwie, broniła się, wzywała na pomoc całą siłę ducha. Wolałaby umrzeć, niż upaść tak nisko, ona, która przecież dotąd nie popełniła żadnego czynu niegodziwego. Wargi jej szeptały niewyraźne słowa błagalnej modlitwy, lecz ucho chwytało oddalający się odgłos kroków Jerzego. Zrozumiała, że już po wszystkiem, że dalsza walka byłaby nadaremną! Nie chciała jednak uledz. Napadł ją teraz atak nerwowy, rzucający nieraz na ziemię kobiety drżące, jęczące i wijące się z bólu. Drżała całem ciałem, czując, że upadnie, że zsunie się pomiędzy krzesła i krzyczeć zacznie z całych sił.
Ktoś zbliżał się ku niej szybkim krokiem. Odwróciła głowę. Był to ksiądz. Wówczas powstała i biegnąc wprost ku niemu, ze złożonemi jak do modlitwy rękoma, zawołała:
— Ach! ocalenia! ocalenia!
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/409
Ta strona została skorygowana.