Du Roy stawił się punktualnie na schadzkę oznaczoną. W parku, na wszystkich ławkach, znużeni upałem, wypoczywali rozmaici mieszczanie lub wpółsenne niańki, na wyżwirowanych zaś uliczkach tarzały się gromadki dzieci.
Panią Walter ujrzał w małej, starożytnej ruinie, nad strumieniem. Z twarzą zbolałą i niespokojną krążyła dokoła kolumnady.
— Ach! ileż tu ludzi w tym ogrodzie — zawołała zaraz przy powitaniu.
— Tak, to prawda — odpowiedział, korzystając ze sposobności. — Chciałaby pani znaleźć się gdzieindziej?
— Ale gdzie?
— Gdziekolwiek; naprzykład... w karecie. Zapuściłaby pani firankę ze swojej strony i byłaby pani doskonale ukrytą.
— Tak, wolałabym tamto; tu umieram ze strachu.
— Więc dobrze. Za pięć minut spotka mnie pani u bramy, prowadzącej na bulwary.
Przyjadę w karecie.
Z tem i słowy szybko się oddalił.
Zaledwie znalazła się w karecie, zasłoniła starannie okno po swojej stronie i zapytała:
— Gdzie pan kazał jechać?
— Niech pani będzie spokojna — odpowiedział. — On już wie, co ma robić.
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/420
Ta strona została skorygowana.