poetycznym i śmiesznym, najeżonym jak styl indyjski, nazwami zwierząt i ptactwa.
Zaledwie znaleźli się sami, obsypywała go zwykle pocałunkami, pieszczotami naiwnemi ciężkiej dziewczyny, minkami trochę śmiesznemi, gwałtownie oplatając go ramionami.
Najwięcej jednak drażniły go takie pieszczotliwe określenia, jak: „Mój szczurku“, „mój piesku“, „mój kotku“, „mój klejnocie“, „mój ptaszku błękitny“, „mój skarbie“ i ta komiczna, dziecinna wstydliwość, z jaką mu się za każdym razem oddawała, z lekkim okrzykiem przerażenia, który wydawał się jej czemś rozkosznem i różnemi tego rodzaju sztuczkami rozwiązłej pensyonarki.
— Czyje to usta? — zapytywała, a gdy jej nie odpowiedział natychmiast: — Moje — nalegała dopóty, że nieszczęśliwy kochanek bladł z nudów.
Uważał, iż powinna była przecież rozumieć, że w miłości potrzeba koniecznie pewnego taktu, pewnej zręczności i umiarkowania; że ona, kobieta dojrzała, matka, oddając mu się, powinna była oddawać się poważnie, z pewnym tłumionym zachwytem, może nawet ze łzami, lecz że te łzy powinny być raczej łzami Dydony, a nie szesnastoletniej Julii.
— Jak ja cię kocham, mój maleńki! — po-
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/433
Ta strona została skorygowana.