wtarzała mu bez końca. — A ty? czy ty mię kochasz taksamo, moje dzieciątko? — zapytywała.
Niezdolny już był słuchać podobnych epitetow, bez gwałtownej chęci powiedzenia: „moja stara“.
— Co za szaleństwo popełniłam, oddając ci się — mówiła. Nie żałuję jednak. Jaka to rozkosz kochać!
Wszystko, co wychodziło z jej ust, irytowało go niepomiernie. Wydawało mu się, że szept ten: „Jaka to rozkosz kochać!“ jest tylko parodyą zdań, wypowiadanych na scenie przez naiwne dziewczątko.
A w dodatku irytowała go jeszcze niezręcznością swych pieszczot. Stawszy się nagle zmysłową pod wpływem pocałunków tego pięknego chłopca, tak silnie rozpalającego jej krew, wnosiła do owych pieszczot pewien pierwiastek niewprawnej namiętności i powagi, który śmiesząc kochanka, przypominał mu ludzi, uczących się na starość abecadła.
A gdy wydusiła go już dostatecznie w ramionach, paląc go jednocześnie spojrzeniem, tem głębokiem i strasznem spojrzeniem, właściwem niektórym zwiędłym a potężnym w ostatniej miłości kobietom, gdy wycałowała go już drżącemi, namiętnemi usty, ciepłem, zmęczonem, a mimo to nienasyconem ciałem, trzepotała
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/434
Ta strona została skorygowana.