której jasno, niemal brutalnie wyłożył stanowczą potrzebą zerwania — teraz oto odbiera telegram, wzywający go na godziną drugą do jego kawalerskiego mieszkania.
Idąc ulicą, kilkakrotnie odczytywał ten bilet:
— Czego ona jeszcze chce odemnie, ta stara sowa? Założyłbym się, iż nie ma nic a nic do powiedzenia. Będzie mi powtarzać, iż mię ubóstwia. Trzeba się jednak przekonać. Mówi o bardzo ważnej kwestyi i wielkiej przysłudze. Może to i prawda? A Klotylda, która przychodzi o czwartej? Trzeba, bym pierwszą wyprawił conajpóżniej o trzeciej. Ach! do stu piorunów! żeby się chociaż nie spotkały. Co za nieszczęście z temi babami!
Przypomniał sobie, ze w istocie jedna tylko żona nie przeszkadzała mu w niczem. Żyła obok niego, wydawało się nawet, że kocha go bardzo, w godzinach przeznaczonych dla miłości, gdyż nie pozwalała, by przeszkadzano jej