Czy przyjdziesz do mnie jutro na obiad? — zapytała. — Jakąż byś mi tem sprawił radość.
— I owszem — odparł, lękając się odmówić.
— Dzięki ci, mój najdroższy.
Pieszczotliwym, regularnym ruchem ocierała policzek o piersi młodego człowieka, przyczem długim czarnym włosem zaczepiła o jego kamizelkę. Nagle strzeliła jej do głowy myśl szalona — jeden z tych przesądnych pomysłów, właściwych często kobietom. Zaczęła tym włosem okręcać delikatnie guzik kamizelki. Potem okręciła drugi, a potem jeszcze następne. On zaraz powstanie i powyrywa jej te włosy. Sprawi jej ból fizyczny. Co za rozkosz! Nie wiedząc nawet, uniesie cząstkę jej istoty. Uniesie garstkę jej włosów, o które nie prosił nigdy. Był to węzeł jakim się z nim łączyła, węzeł tajemniczy, niewidzialny, talizman, jaki rzucała na niego. Nie chcąc nawet, będzie o niej myślał, śnić będzie o niej, a może pokocha jeszcze troszkę.
— Muszę odejść — odezwał się nagle. — Czekają na mnie w Izbie, przed ukończeniem sesyi. Muszę się stawić koniecznie.
— Ach! już! — westchnęła... Poczem tonem rezygnacyi dodała:
— Idż, mój najdroższy. Ale jutro przyjdziesz do mnie na obiad.
Odrzuciła głowę ruchem gwałtownym. Po-
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/447
Ta strona została skorygowana.