czuła krótki lecz silny ból, jakby ją kto pokłuł szpilkami. Serce zabiło jej jak młotem. Jakże była szczęśliwą, że może cierpieć — dla niego.
— Bądź zdrów — wyrzekła.
Ujął ją w ramiona i z czułym uśmiechem chłodno ucałował w oczy.
— Już! — szepnęła raz jeszcze, podniecona tym pocałunkiem, a wzrok jej błagalny wskazywał drzwi wiodące do drugiego pokoju.
— Muszę wyjść — rzekł, spiesznie odsuwając ją od siebie. — I tak się już lękam, czy się nie spóźnię.
Nadstawiła mu usta, których zaledwie dotknął, a podając jej zapomnianą parasolkę, powtarzał, nalegając:
— Chodźmy już, chodźmy. Spieszmy się. Już po trzeciej.
— Jutro o siódmej wieczorem — powtórzyła, odchodząc.
— Tak, jutro o siódmej.
Rozłączyli się zaraz. Ona zwróciła się na prawo, on zaś na lewo.
Du Roy dotarł aż do bulwarów obwodowych. Potem skierował się wolnym krokiem na bulwar Malesherbes. Przechodząc koło jakiejś cukierni, ujrzał w oknie smażone kasztany:
— Trzeba wziąść funt kasztanów dla Klotyldy — pomyślał.
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/448
Ta strona została skorygowana.