Jerzy rozpoznawał w okół same znakomitości. Była tu księżna de Ferracine, hrabia i hrabina de Ravenel, generał książę d’Andremont, prześliczna margrabina des Dunes, dalej wszystkich i wszystkie, które można spotkać na każdem pierwszem przedstawieniu. Naraz uczuł, iż chwyta go ktoś pod ramię i jednocześnie usłyszał głos, młody i uszczęśliwiony, szepczący mu do ucha:
— Ach! nareszcie! pokazałeś się nareszcie, szkaradny Bel-Ami. Dlaczego nie przychodziłeś do nas tak długo?
Była to Zuzanna Walter, patrząca na niego w tej chwili swemi porcelanowemi oczkami. Twarzyczkę osłaniał zwykły obłoczek jasno-blond loczków.
Rad był z tego spotkania i serdecznie uścisnął podaną rączkę.
— Nie mogłem... — zaczął się tłómaczyć. — Tyle miałem zajęcia w ciągu tych długich miesięcy. Nie wychodziłem prawie z domu.
— To źle, bardzo źle — poczęła z powagą. — Zrobiłeś nam tem wiele przykrości, ponieważ mama i ja, wprost cię ubóstwiamy. Ja bo nie mogę się obejść bez ciebie. Jeśli pana niema, nudzę się okropnie. Widzi pan, mówię to tak otwarcie, a to dlatego, byś nie miał już prawa porzucać nas na tak długo. Podaj mi pan ramię. Pokażę ci sama Chrystusa, idącego po falach. To aż tam, na samym końcu. Ojciec
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/484
Ta strona została skorygowana.