— To wielka szkoda, że pan już żonaty — rzekła młoda dziewczyna nawpół żartem, nawpół seryo. — Cóż jednak na to poradzić? Niema na to żadnej rady. Klamka zapadła!
— A gdybym był wolny, czy wyszłabyś za mnie? — zapytał szeptem namiętnym, zbliżając się jeszcze bardziej do Zuzanny.
— Tak, Bel-Ami — odparła z prostotą. — Poszłabym za ciebie, gdyż podobasz mi się więcej od innych.
— Dziękuję... dziękuję — odrzekł, powstając. — Błagam cię, nie dawaj nikomu stanowczej odpowiedzi. Zaczekaj jeszcze trochę. Błagam cię! Czy mi to przyrzekasz?
— Przyrzekam — rzekła lekko zmięszana. Nie wiedziała nawet dobrze, o co mu idzie.
Du Roy rzucił w wodę duży kawał chleba, który jeszcze miał w ręku, i uciekł jak szalony, nie pożegnawszy jej nawet.
Wszystkie ryby rzuciły się gwałtownie na zdobycz, nie pokruszoną w palcach, jak zwykle, i zaczęły ją szarpać żarłocznie. Zaciągnęły ją na drugi koniec basenu, rzucały się w głębi fali, tworząc teraz jakąś poruszającą się grupę, rodzaj żywego kwiatu, spadłego w tę toń srebrzystą, z kielichem zwróconym ku głębi.
Zadziwiona i niespokojna, Zuzanna podniosła się z klęczek i powolnym krokiem wróciła do jadalni. Dziennikarz odszedł.
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/511
Ta strona została skorygowana.