drzwiami, które ochraniały płótno od wilgoci. Był tu jakby rodzaj kaplicy w gaiku roślin egzotycznych.
Wszedłszy do zimowego ogrodu, pani Walter przeraziła się ciemnością, jaka tam panowała. Nie była tu nigdy o tej godzinie. Ciężka roślinność podzwrotnikowa, przesycała atmosferę duszącymi wyziewami, a zamknięte drzwi tego dziwacznego lasku, okrytego szklanem sklepieniem, potęgowały jeszcze zapach, który odurzał, upajał, sprawiał przyjemność i wywoływał mdłości, budził senzacye zmysłowe, denerwującej rozkoszy i śmierci.
Biedna kobieta posuwała się wolnym krokiem. Otaczający ją wokół zmrok, napełniał ją dziwną obawą, a migotliwe światło świecy, którą niosła w ręku, rzucało niewyraźne cienie na rośliny, nadając im kształty straszliwe, niby ciał ludzkich, o konturach najdziwaczniejszych.
Nagle ujrzała przed sobą Chrystusa. Otworzyła drzwi, dzielące ją od Niego i padła na kolana.
Błagała Go z początku jak szalona, szepcąc drżącemi usty słowa jakieś, zaklęcia namiętne i rozpaczliwe. Potem, gdy minął pierwszy poryw ekstazy, podniosła oczy i pełna niepokoju wpatrywała się w Jego oblicze. W niepewnem świetle wydawał się jej tak podobnym do Jerzego! Nie był to już Chrystus, lecz spoglądający na
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/545
Ta strona została skorygowana.