Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/61

Ta strona została przepisana.

usiadł przy stole i począł znowu szukać frazesów, mogących odmalować w żywych kolorach czarowną fizyognomię Algieru, tego prawdziwego przedpokoju głębokiej i tajemniczej Afryki, krainy, zapełnionej włóczącymi się Arabami i murzynami nieznanymi; tego olbrzymiego i kuszącego swymi cudami obszaru, oglądanego niekiedy częściowo, w publicznych ogrodach, gdzie przypatrywać się można nieprawdopodobnym zwierzętom, stworzonym jakby w zaczarowanych bajkach: tym wielkim strusiom, dziwacznym kurom, cudnym kozicom, gazellom, olbrzymim groteskowym żyrafom, poważnym wielbłądom, obrzydliwym hippopotamom, niekształtnym nosorożcom lub straszliwym braciom człowieka: gorylom. Czuł zarysowujące się niedokładnie myśli, byłby je może nawet wypowiedział, lecz nie był zdolnym przelać ich na papier. Niemoc ta przyprawiała go o gorączkę. Wstał znowu. Ręce miał spocone, a skronie biły gwałtownie.
Oczy jego padły tym razem na rachunek praczki, przyniesiony przez odźwiernego tego samego wieczora i rozpacz nim owładnęła. W jednej chwili znikła całość radość, wraz z zaufaniem i wiarą w samego siebie, w swą przyszłość. Już po wszystkiem! Wszystko skończone! Nie zrobi nic; nie dojdzie do niczego; czuł się teraz nieudolnym, nieużytecznym, straconym.