wziąć do roboty. Mam mnóstwo myśli, całkiem gotowych, ale nie wiem, jak je wyrazić.
Zatrzymał się niepewny. Forestier się uśmiechnął złośliwie.
— O, ja to znam.
Duroy począł znowu:
— Przypuszczam, iż to musi się tak zaczynać u każdego. Więc przyszedłem... przyszedłem prosić cię, byś zechciał przyłożyć ręki do tego artykułu... W dziesięć minut potrafiłbyś to ułożyć, nauczyłbyś mnie, jak się do tego zabrać. Dałbyś mi dobrą lekcyę stylu. Bez ciebie, nie dam sobie rady.
Forestier się ciągle uśmiechał. Uderzył przyjaciela po ramieniu i rzekł:
— Idź do mojej żony. Ona ci tak samo dopomoże, jak ja. Wprawiłem ją już do takiej pracy. Ja jestem dziś ogromnie zajęty; gdyby nie to, pomógłbym ci bardzo chętnie.
Duroy onieśmielał nagle. Namyślał się.
— Ależ, o tej godzinie? Czyż mogę?
— Możesz, możesz. Ona już dawno wstała. Zastaniesz ją w moim gabinecie przy biurku; robi potrzebne dla mnie notatki.
Jerzy wzbraniał się.
— Nie... to niepodobna...
Forestier wziął go za barki, okręcił na piętach i pchnął na schody:
— Ależ idź, idź dziwaku, kiedy ci mówię.
Strona:PL G de Maupassant Piękny chłopiec.djvu/67
Ta strona została skorygowana.