Spódniczka pożyczona od Alfonsyny, kokieteryjnie podniesiona i podpięta z boku, by nie przeszkadzała biegać i skakać wśród skał, odsłaniała łydkę kształtną a elastyczną gibkiej, silnej kobietki. Bluzkę nosiła luźną, nie krępującą swobody ruchów; a na głowie ogromny kapelusz z żółtej słomy o bezmiernie szerokich kresach, z jednej strony podpięty gałązką tamaryszku, nadawał jej drobnej twarzyczce wyraz zawadjacki.
Od podjęcia spadku Jan codziennie zadawał sobie pytanie, czy się z nią żenić lub nie. Ilekroć ją widział, budziła się w nim chęć pojęcia jej za żonę, lecz nalazłszy się sam, przychodził do przekonania, że zwlekając, ma czas zastanowić się gruntownie. Była teraz mniej bogatą od niego, gdyż roczna jej renta nie przekraczała dwunastu tysięcy franków, lecz majątek był tak świetnie ulokowany w folwarkach i gruntach w pobliżu Hawru, że z czasem będzie miał wartość podwójną. Byli więc mniej więcej jednakowo bogaci, a młoda wdowa stanowczo mu się podobała.
Patrząc na nią teraz, kroczącą na przedzie, myślał: „Ostatecznie trzeba się zdecydować. Na pewno nie trafię na lepszą“.
Szli spadzistą dolinką, wiodącą ze wsi ku skałom nadmorskim, piętrzącym się na wysokość ośmdziesięciu metrów ponad morzem. W obramowaniu zielonych brzegów, obniżając się na prawo i lewo, ogromny trójkąt wody, srebrno błękitnej w blaskach słońca, wyłaniał się w oddali, a żagiel zaledwie widoczny, czynił wrażenie owada unoszącego się nad wodą. Niebo przejasne tak się zlewało z wodą, że niepodobna było rozróżnić ich granic; a dwie kobiety wyprzedzające, mężczyzn, wyraźnie rysowały się swemi sylwetkami na tym tle rozległym.
Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/105
Ta strona została skorygowana.