zanym ciemnawa chmura na różowym tle nieba. A pod nią widniał okręt, z oddali całkiem maleńki.
Od południa zdążały jeszcze inne parowce, płynąc wszystkie ku grobli portowej Havru, którego biały brzeg zaledwie był widzialny, zakończony wysoką latarnią.
Roland zagadnął:
— Czy to nie dziś wraca „Normandja”? Jan odparł:
— Tak, ojcze.
— Podaj mi moją lunetę, bo zdaje mi się, że to ona właśnie nadpływa.
Rozłożył lunetę, przystosował ją do oczu, odnalazł punkt na morzu i zachwycony jego widokiem, wykrzyknął:
— Tak, to „Normandja”, poznaję jej dwa kominy. Pani Rosemilly, czy chce pani ją zobaczyć?
Wzięła lunetę, skierowała ją ku morskiej oddali, nie zdoławszy jednak należycie uregulować szkieł, gdyż nie rozróżniała nic prócz błękitu okolonego jakoby barwną tęczą, a następnie rozmaite rzeczy dziwaczne niby widma, przyprawiające ją o mdłości.
Oddając lunetę, rzekła:
— Ja zresztą nigdy nie umiałam się obchodzić z lunetą. To zawsze gniewało męża, który godzinami mógł wystawać przy oknie, rozpoznając z daleka wszystkie okręty.
Ojciec Roland zirytowany, odparł:
— Widocznie ma pani jakąś wadę wzroku, bo moja luneta jest znakomita.
Następnie zaofiarował ją żonie:
— Chcesz spojrzeć?
— Nie, dziękuję; wiem, z góry, że nie potrafię jej użyć.
Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/12
Ta strona została skorygowana.