Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

Niemal równocześnie rozległ się w klatce schodowej głos Rolanda:
— Cóż to, u licha! wcale się dziś nie będzie jeść?
W braku odpowiedzi zawył:
— Józia! U djabła, co się z tobą dzieje?
Z głębi suteryny wybiegł głos służącej:
— Pan mnie wołał?
— Gdzie pani? Pani jest na górze z panem Janem.
Zaklął i zadzierając głowę do góry, wrzasnał:
— Ludwiko!
Rolandowa uchyliła drzwi, pytając:
— Czy sobie czegoś życzysz?
— Czemu jeszcze nie jemy, u djabła?
— Już schodzimy, mój drogi.
I poczęła schodzić na dół, a za nią Jan.
Zobaczywszy syna, Roland wykrzyknął:
— Ach, to ty! Widzę, że zaczynasz się już nudzić w swoim mieszkaniu.
— Nie, ojcze, tylko miałem coś do omówienia z mamą.
Podszedł ku niemu z wyciągniętą ręką, a uczuwszy starczy uścisk palców ojcowskich, doznał wrażenia dziwnie bolesnego, ściśnięcia serca, jakie towarzyszy rozłąkom i pożegnaniom nadziei powrotu.
Rolandowa spytała:
— Czy Piotr przyszedł?
Mąż wzruszył ramionami.
— Nie, tem gorzej. On się teraz stale spaźnia. Zaczynajmy bez niego.
Zwróciła się do Jana.
— Moje dziecko, możebyś go zawołał? On