Przebiegając myślą wszystkich znajomych teraźniejszych lub dawniejszych, wśród mnóstwa twarzy, wyłaniających się z jego pamięci, dostrzegł też kelnerkę z piwiarni, która nasunęła mu była pierwsze podejrzenie względem matki.
Zawahał się, żywiąc do niej instyktowną urazę, nagle jednak zdecydował się pójść, myśląc: Ostatecznie miała rację. I skierował się ku piwiarni.
Przypadkowo lokal był dziś pełen ludzi i dymu. Zebrani goście, mieszczanie i robotnicy — bo to był dzień święta — krzyczeli, śmiali się, rozmawiali, a gospodarz sam, biegając od stolika do stolika, obsługiwał gości, zabierając próżne szklanice i przynosząc pełne z musującą pianką.
Znalazłszy miejsce w pobliżu szynkfasu, Piotr usiadł, spodziewając się, że dziewczyna go zobaczy i pozna.
Ona tymczasem przechodziła koło niego i wracała, nie spojrzawszy nawet, drobnymi kroczkami uwijając się pośród gości, kokieteryjnie przechylona.
Musiał nakoniec stuknąć w stół srebrną monetą. Przybiegła doń.
— Co sobie pan życzy?
Nie spojrzała nawet, mając głowę zaprzątniętą obliczaniem trunków podanych.
— Ładnie! — rzekł — tak się to wita znajomych?
Podniosła nań oczy i tonem wymuszonym odparła:
— Ach, to pan! Jak się pan miewa? Nie mam dziś czasu. Szklankę bocku?
— Tak, szklankę bocku.
Gdy powróciła z napojem, podjął:
Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/159
Ta strona została skorygowana.