Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/29

Ta strona została skorygowana.

nad tym, co zaszło. Piotr również oświadczył, że odejdzie i po paru minutach poszedł za przykładem brata.
Pozostawszy z żoną sam na sam, Roland chwycił ją w objęcia, kilkakrotnie ucałował w każdy policzek i jakby w odpowiedzi na wyrzuty, jakie mu nieraz czyniła, rzekł:
— Widzisz, moja droga, że nie potrzebowałem zostawać w Paryżu i mordować się dla dzieci, skoro majątek i tak nam spada z nieba.
Przybrała minę bardzo poważną:
— Spada dla Jana, ale Piotr?
— Piotr! Ach, on doktorem... dość będzie zarabiał... zresztą brat mu przecież coś da.
— Nie. On by nie przyjął. Wszak to spadek dla Jana, wyłącznie dla Jana. Piotr musi się też czuć mocno pokrzywdzonym.
Poczciwiec zmieszał się na chwilę.
— Och, więc my mu zostawimy trochę więcej z naszego majątku.
— Nie. Toby również nie było słusznym.
Krzyknął:
— Psiakrew! Więc cóż? Cóż ja mam zrobić? Ty musisz zawsze wyszukać coś nieprzyjemnego. Musisz mi zepsuć każdą chwilę radosną. Idę spać. Dobranoc. A jednak to szczęście, djabelne szczęście!
I odszedł, mimo wszystko zachwycony, bez słowa żalu z powodu śmierci przyjaciela tak wspaniałomyślnego.
A Rolandowa znów wróciła do swych myśli, usiadłszy naprzeciw kopcącej lampy.