nad ścianą granitu, zobaczył łódź rybacką, wracającą cicho, bez plusku fali, bez uderzania wioseł, lekko pędzoną przez nastawiony na wietrzyk ciemny żagiel.
Pomyślał: — Gdyby tak żyć ponad tym wszystkim, możeby człowiek mógł być spokojny! A uszedłszy jeszcze parę kroków przed siebie, ujrzał jakiegoś człowieka, siedzącego na samym końcu grobli.
Marzyciel, zakochany, mędrzec, człowiek szczęśliwy czy smutny? Kto? Podszedł zaciekawiony, by zobaczyć twarz samotnika i poznał własnego brata.
— Patrzcie! Janie, to ty!
— Ach... Piotr... Co ty tu robisz?
— A ty?
— Przyszedł odetchnąć świeżym powietrzem.
Jan się zaśmiał:
— Ja taksamo.
Piotr usiadł obok brata.
— Strasznie tu ładnie, nieprawdaż?
— Tak.
Z tonu głosu poznał, że Jan niczego nie widział i ciągnął dalej: — Ja ilekroć tu przychodzę, uczuwam zawsze szalone pragnienie wyjazdu, odpłynięcia z tymi okrętami na północ, czy na południe. Pomyśl tylko, że wszystkie te światełka przybywają tu ze wszystkich stron świata, z krajów o olbrzymich kwiatach i pięknych dziewczynach białolicych lub miedzianych, gdzie ptaki nie większe są od owadów skrzydlatych, gdzie żyją słonie i lwy na wolności, gdzie rządzą murzyńscy królowie ― ze wszystkich tych krajów, o których nam opowiadają bajki czarodziejskie, nam, nie wierzącym już w Śpiące królewne i Koty w butach. Tożby było cudownie puścić się tam
Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/34
Ta strona została skorygowana.