A Marechal odpowiadał: — Dajże pokój, to mi sprawia przyjemność.
I nagle usłyszał żywo, jakby dopiero co wymówione słowa, a nawet akcent matki, która uśmiechając się mówiła: — Dzięki, mój przyjacielu. Musiała chyba często wymawiać te trzy słowa, skoro tak głęboko wyryły się w pamięci jej syna!
Więc Marechal, on, człowiek bogaty, pan, klient, przynosił kwiaty drobnej kupcowej, żonie skromnego złotnika. Czy ją kochał? Bo i jakżeby był został przyjacielem tej pary kupieckiej, gdyby nie był kochał żony? Był przecież człowiekiem wykształconym, o umyśle dość subtelnym. Ileż to razy rozmawiał z Piotrem o poetach i poezji! Co prawda, oceniając poezję nie ze swego stanowiska artystycznego, lecz z punktu widzenia czułego filistra. Doktór nieraz się uśmiechał z tych jego wzruszeń, które uważał za trochę niemądre. Dziś zrozumiał całkiem jasno, że ten człowiek sentymentalny nie mógł być nigdy przyjacielem jego ojca, jego ojca tak pozytywnego, tak ciężkiego, niezdolnego do żadnych wzlotów, uważającego poezję za idjotyzm.
Otóż ów Marechal, młody, bogaty, wolny, uczuciowy, pewnego dnia przypadkowo zaszedł był do sklepu, zauważywszy może ładną kupcową. Kupił coś, wrócił znów, rozmawiał, z każdym dniem poufniej, częstemi zakupnami opłacając możność przebywania w tym domu, uśmiechania się do młodej kobiety i ściskania dłoni jej męża.
A potym... potym... o Boże... potym...
Kochał i pieścił pierwsze dziecko, dziecko złotnika, dopóki nie urodziło się drugie, poczym był nieprzeniknionym aż do końca życia, a potym, uprzedzając chwilę, gdy ciało jego spoczywać już będzie w grobie, nazwisko zostanie wymazane z po-
Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/73
Ta strona została skorygowana.