ma, udając, że bardzo skrzętnie zamyka cukier i wódkę.
— Biedaczysko! tak wyglądał, gdyśmy go poznali. Chryste, jakże czas leci! Był przystojnym wówczas, a jak ogromnie miłym w obejściu. Nieprawdaż Ludwiko?
Gdy żona nie odpowiadała, mówił dalej:
— A jaki miał równy charakter! Nigdy go nie widziałem w złym humorze. I skończył... i nic z niego nie zostało, prócz tego, co zostawił Janowi.
Ostatecznie można powiedzieć, że ten okazał się dobrym przyjacielem, wiernym do samego końca. Nawet w chwili śmierci o nas nie zapomniał.
Z kolei Jan wyciągnął rękę po portrecik. Przyglądał mu się przez parę chwil, poczem rzekł z żalem:
— Nie, ja go tu wcale nie poznaję. Pamiętam go tylko z siwymi włosami.
I oddał matce miniaturkę. Rzuciła na nią spojrzenie szybkie, ulotne, jakby trwożne, poczem głosem całkiem swobodnym oświadczyła:
— Janku, odtąd należy to do ciebie, jako do spadkobiercy. — Ustawimy ją w twoim nowym mieszkaniu.
A ponieważ przechodzili właśnie do saloniku, więc ustawiła miniaturkę na kominku, obok zegara, gdzie stała dawniej.
Roland napychał swą fajkę, Piotr i Jan zapalali papierosy. Palili je zwykle w ten sposób, że jeden chodził po pokoju tam i napowrót, drugi zaś siedział rozparty na fotelu, założywszy nogę na nodze. Ojciec siedział stale na krześle okrakiem, plując stąd prosto do komina.
Rolandowa na niskim siedzeniu przy stoliczku,
Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/95
Ta strona została skorygowana.