Strona:PL G de Maupassant Silna jak śmierć.djvu/106

Ta strona została przepisana.

Orkiestra grała symfonję Haydna, a malarz przesłoniwszy oczy powiekami, ujrzał przed sobą Lasek, tłoczące się w okół pojazdy, a naprzeciw w głębi karocy, hrabinę z córką. Słyszał ich głosy, chwytał słowa wyrzeczone, czuł ruch karety, wdychając świeżą woń młodego listkowia.
Sąsiad trzykrotnie przerywał tę wizję, zadając mu jakieś pytanie i trzykrotnie znów się rozpoczęła odnowa, podobnie jak po dłuższej podróży morskiej, człowiek jeszcze w łóżku doznaje uczucia dalszego kołysania się na fali.
Wizja ta przeciągała się, wydłużała w podróż daleką w ciągłem towarzystwie tych dwóch kobiet, już to w pociągu, już też w nieznanych jakichś hotelach. Dopóki muzyka grała, towarzyszyły mu bezustannie, jak gdyby w ciągu owego spaceru odbytego w pełnem słońcu, obraz dwóch tych twarzy utrwalił się był na siatkówce jego oka.
Nagła cisza, następnie stukot odsuwanych krzeseł rozprószyły ten obłok senny i ujrzał uśpionych obok siebie czterech przyjaciół; twarze ich miały śmieszny wyraz uwagi, zakrzepłej w sen.
Zbudziwszy ich spytał:
— I cóż? Co teraz?
— Co do mnie — szczerze odparł Rocdiane — to miałbym ochotę drzemać tu jeszcze przez chwilę.
— Ja także — dodał Lauda.
Bertin wstał.