— W takim razie, ja wracam do domu, jestem trochę zmęczony.
W rzeczywistości czuł się raczej podnieconym, lecz chciał odejść, z obawy przed zwykłem zakończeniem wieczorów w klubie przy stoliku karcianym.
Wrócił więc do siebie, a po nocy spędzonej w ogromnem napięciu nerwów, jednej z tych nocy, wprawiających artystów w ów stan spotęgowanej czynności umysłowej, zwanej natchnieniem, postanowił nie wychodzić wcale i pracować aż do wieczora.
Dzień miał znakomity, jeden z tych dni twórczości płodnej, gdy myśl zdaje się niejako spływać do rąk i sama przez się utrwalać na płótnie.
Przy drzwiach zamkniętych, odcięty od świata, w zacisznej atmosferze pracowni, z jasnem spojrzeniem i umysłem, podniecony, ożywiony, zażywał szczęścia dostępnego jedynie artystom: szczęścia płodzenia swych dzieł w radości. W ciągu tych godzin pracy nic już dlań nie istniało, prócz kawałka płótna, na którem rodził się obraz pod delikatnym dotknięciem pendzla, a w owych przełomowych chwilach płodności doznawał nieznanego a błogiego uczucia, płynącego z bujności życia upajającej i rozlewnej. Wieczorem czując się złamanym, jakby po świętym jakimś trudzie, udał się na spoczynek, z przyjemną myślą o jutrzejszem śniadaniu.
Stół przyozdobiony był kwiatami, a menu najstaranniej dobrane dla pani de Guilleroy, bardzo wybrednej smakoszki; mimo protestu energicznego lecz
Strona:PL G de Maupassant Silna jak śmierć.djvu/107
Ta strona została przepisana.