Na zapytanie: — Czy pani hrabina w domu? służący odpowiedział potakująco, radością przepełniając mu serce.
Tonem radosnym: — Jeszcze ja — przywitał z progu saloniku obydwie kobiety, zajęte jakąś robótką, w świetle różowem abażurów dwuramiennej lampy metalowej, na wysokiej smukłej podstawie.
Hrabina wykrzyknęła:
— To pan! Co za szczęście!
— Ja sam. Czułem się dziwnie samotnym i przyszedłem.
— To ślicznie!
— Czy pani kogoś oczekuje?
— Nie... zresztą... nigdy nie można wiedzieć.
Usiadł, z lekceważeniem przyglądając się szarym wełnianym trykotom, które robiły szybko, długiemi drewnianemi drutami.
Spytał: — Co to jest?
— Kołdry.
— Dla biednych?
— To się rozumie.
— Bardzo brzydkie.
— Bardzo ciepłe.
— Być może, niemniej strasznie to brzydkie, zwłaszcza w salonie à la Ludwik XV, gdzie wszystko pieści wzrok. Jeśli nie ze względu na ubogich, to ze względu na swych przyjaciół, powinnaby pani swe dary miłosierne uczynić piękniejszemi.
— Ach Boże, ci mężczyźni — rzekła, wzruszając
Strona:PL G de Maupassant Silna jak śmierć.djvu/120
Ta strona została przepisana.