— Pół do pierwszej.
— Och, to spieszmy na śniadanie. Księżna miała nas czekać u Ledoyena, dokąd zobowiązałam się pana przyprowadzić, o ile się tu z nią nie spotkamy.
Restauracja, wśród wysepki pełnej drzew i krzewów, czyniła wrażenie ula zbyt rojnego i gwarnego. Szum zmieszany głosów, nawoływań, brzęk szklanek i talerzy napełniał powietrze, wydobywając się na zewnątrz rozwartemi na oścież drzwiami i oknami. Stoliki, przy których cisnęli się ludzie zajęci jedzeniem, długiemi sznurami biegły aż ku ulicom sąsiednim, po prawej i lewej stronie chodnika, którym tam i napowrót biegali chłopcy, ogłuszeni, oszołomieni, obładowani półmiskami mięsiwa, ryb lub owoców.
Na biegnącej w okół galerji tłoczyło się takie mnóstwo mężczyzn i kobiet, że z pewnej odległości czynili wrażenie żywej jakiejś miazgi. Wszystko to śmiało się, wołało, jedząc i pijąc, podnieceni przez wina i ową wesołość, co to w pewne dnie spływa na Paryż wraz z jasnemi promieniami słońca.
Jeden z chłopców prowadził hrabinę, Anetkę i malarza do zarezerwowanego salonu, gdzie już czekała księżna.
Już na progu malarz ujrzał obok księżnej synowca jej, markiza de Farandal, który z uprzejmym uśmiechem poskoczył ku paniom, by im pomóc przy odkładaniu parasolek i okryć. Widok ten tak zirytował Oliviera, że przyszła mu nagła chęć mówienia brutalności.
Strona:PL G de Maupassant Silna jak śmierć.djvu/136
Ta strona została przepisana.