„Mój przyjacielu. Dzięki za list! Tak bardzo trzeba mi pewności, że mnie kochasz! Przeżyłam dni okropne. Myślałam, że ból straszliwy i mnie pozbawi życia. Ból ten tkwił we mnie, jak kłoda potworna, gniotąca mi pierś, powiększająca się z każdą chwilą, dusząca, grożąca zdławieniem ostatecznem. Lekarz, którego zawezwano, by uśmierzył moje ataki nerwowe, powtarzające się pięć lub sześć razy dziennie, zastrzyknął mi morfinę, co doprowadziło mnie niemal do szału, a straszne upały, jakie tu panują, potęgowały jeszcze moje rozdrażnienie, graniczące z obłędem. Od burzy piątkowej, trochę się uspokoiłam. Bo musisz wiedzieć, że od dnia pogrzebu wcale nie płakałam, a oto podczas nawałnicy, której zbliżanie się czułam każdym fibrem, nagle uczułam spływające mi z oczu łzy, powolne, skąpe, drobne, piekące. Och! te pierwsze łzy, jakie one bolesne! Rozrywały mi pierś, jak szpony drapieżne, a gardło miałam tak ściśnięte, że nie mogłam już oddychać. Stopniowo łzy stawały się szybsze, obfitsze, mniej piekące. Wydobywały się z mych oczu, jak ze źródła, a było ich tyle, tyle, że cała chusteczka była od nich mokra i musiałam wziąć inną. A kłoda tłocząca mi piersi zaczęła ustępować, mięknąć, rozpływać się w łzach.
Od tej chwili płaczę całemi dniami i to przynosi mi ulgę. Człowiek musiałby w podobnych razach oszaleć lub umrzeć, gdyby nie mógł płakać. Jestem też całkiem sama. Mąż jeździ, a za moją namową
Strona:PL G de Maupassant Silna jak śmierć.djvu/152
Ta strona została przepisana.
Roncières, 30/VII.