miękłej lub umytych dylów stajennych; od jednego końca długiej alei parku Monceau aż do Saint Augustin, widać pięć lub sześć ciemnych sylwetek, przechodniów bez znaczenia, posłańców sklepowych lub służących. Cień wiązów rzuca u pni drzew i na rozpalone trotuary plamy dziwaczne, które wydają się płynne, niby woda rozlana. Nieruchomość listkowia na gałęziach i szare sylwetki drzew, odbite na asfalcie, wyrażają znużenie miasta rozżarzonego i pogrążonego w ciężkiej drzemce robotnika, śpiącego na ławie, w promieniach słońca. Tak, poci się to miasto łajdackie i cuchnie straszliwie otworami swych ścieków, westchnieniami piwnic i kuchen, kloak, któremi odpływa brud uliczny. I wtedy myślę o porankach letnich w Twym sadzie, pełnym polnych kwiatuszków, miodną wonią przesycających powietrze. I wyczerpany już wchodzę do restauracji, gdzie posilają się z wyrazem zmęczenia na twarzy, rozmaici ludzie łysi, brzuchaci, w nawpół rozpiętych kamizelkach, świecąc czołami, zlanemi potem. A tu dopiero wszystkie te gorące potrawy, melon rozpływający się na lodzie, zmiękły chleb, polędwica wyschnięta, odgrzana jarzyna, sery cuchnące i przejrzałe owoce. Wychodzę z uczuciem mdłości i wracam do domu, próbując zasnąć na chwilę i tak zabić czas do chwili, gdy idę do klubu na obiad.
Spotykam tu stale Adelmansa, Maldauta, Rocdiane’a, Lauda i tylu innych, którzy mnie nużą i męczą jak katarynka. Każdy ma swoją piosenkę lub piosenki
Strona:PL G de Maupassant Silna jak śmierć.djvu/155
Ta strona została przepisana.