— Tak — odparł bawiłem się w pozowanie i zostałem pochwycony na gorącym uczynku.
Zaśmiała się.
— Budka odźwiernego była pusta, a ponieważ wiem, że o tej porze bywasz zawsze sam, więc weszłam, bez meldowania.
Przyglądał się jej uważnie.
— U djaska! Jakaś ty dziś piękna! Co za szyk!
— Tak, mam nową suknię. Podoba ci się?
— Prześliczna, ogromnie harmonijna. Możnaby rzec, że istnieje już dziś poczucie odcieni.
Okrążał ją powoli, dotykał materjału, końcami palców wygładzał fałdy, znając się na toalecie jak krawiec, jako że przez całe życie, jego myśl artystyczna i muszkuły atlety przy pomocy delikatnej bródki pendzla, zajęte były objawianiem mody zmiennej i wytwornej, wydobywaniem wdzięków kobiecych, uwięzionych i zamkniętych w zbrojach z aksamitu i jedwabiu, lub pod śniegiem koronek.
Ostatecznie oświadczył:
— Znakomicie obmyślone. I bardzo ci w niej do twarzy.
Pozwalała mu się podziwiać, zadowolona, że ładna i że mu się podoba.
Nie całkiem już młoda, lecz jeszcze piękna, średniego wzrostu, trochę za pełna, lecz świeża, promienna tą dojrzałą urodą kobiety czterdziestoletniej, miała wygląd jednej z tych róż, co rozwijają się w nieskończoność, aż zbyt rozkwitłe, opadają w jednej chwili.
Strona:PL G de Maupassant Silna jak śmierć.djvu/16
Ta strona została przepisana.