swą panią, a wzruszona bladością jej twarzy, spływającą się z bielą pościeli, szepnęła tonem szczerego smutku:
— Jaśnie pani wygląda bardzo źle. Powinnaby też jaśnie pani trochę uważać na siebie.
Ton tej uwagi podziałał jak lekkie ukłócie szpilki i zaraz po wyjściu służącej hrabina wstała, by się przeglądnąć w dużem zwierciadle.
Stanęła osłupiała przed własnem odbiciem, przerażona swą zapadłą twarzą, czerwonemi oczyma, spustoszeniem, dokonanem przez tych kilka dni cierpienia. Twarz ta, znana jej tak dobrze, oglądana tak często w rozmaitych zwierciadłach, której każdy wyraz, odcień i uśmiech dokładnie wystudjowała, bo tyle już razy zaniepokojona bladością, śladami zmęczenia lub drobnemi zmarszczkami w kącikach oczu, widocznemi w świetle dziennem, skutecznie je była zwalczała, twarz ta ujrzana w zwierciadle, wydała się jej całkiem obcą, twarzą innej jakiejś kobiety, której uroda znikła bezpowrotnie.
Chcąc się lepiej przyjrzeć, skonstatować dokładniej nagłe nieszczęście, podeszła do zwierciadła tak blisko, że oddech jej wionął na taflę szkła, przyćmiewając blade odbicie, w które się wpatrywała. Musiała chusteczką wytrzeć z lustra ową mgłę wilgotną i wstrząsana dziwnym dreszczem, długiemu i uważnemu badaniu poddała swą twarz zmienioną. Lekkiemi palcami wygładzała skórę na policzkach i czole, odgarniała włosy, odwracała powiekę całkiem bezkrwistą
Strona:PL G de Maupassant Silna jak śmierć.djvu/170
Ta strona została przepisana.