Strona:PL G de Maupassant Silna jak śmierć.djvu/193

Ta strona została przepisana.

mówił naprzemian do jednej i do drugiej, kolejno zwracając głowę ku matce i córce. W pełnem słońcu mniej już mógł utożsamiać hrabinę z Anetką, natomiast coraz bardziej jednoczył córkę z rozbudzonem wspomnieniem matki, jaką była ongi. Miał ochotę uściskać jedną i drugą, jedną by na policzku i karczku odnaleść trochę tego czaru różowego i jasnowłosego, którym upajał się przed laty, a teraz oto widzi przed sobą, cudownym sposobem wskrzeszony; drugą dlatego, że ciągle ją jeszcze kochał i czuł idący od niej zew potężny dawnego przyzwyczajenia. W tej chwili nawet uświadomił sobie i zrozumiał, że namiętność jego, od dłuższego czasu trochę ostudzona, ponownie ożyła, na widok jej młodości zmartwychwstałej.
Anetka znów odbiegła zrywać kwiaty. Olivier już jej nie przyzywał, jak gdyby bliskość jej ramienia i rozkosz jakiej doznał w tym kontakcie, zupełnie go uspokoiły; spojrzeniem gonił jednak każdy jej ruch, z tą przyjemnością, jaką uczuwamy patrząc na istoty lub rzeczy, czarujące nasz wzrok. Ilekroć przybiegała, niosąc wiązankę kwiatów, bezwiednie głębiej wciągał powietrze, pragnąc wchłonąć cząstkę jej oddechu lub ciepło wydzielające się z jej rozgrzanego ciała. Przyglądał się jej z zachwytem, jak przyglądamy się jutrzni, lub słuchamy muzyki, czując przebiegający go dreszcz błogości, ilekroć się schylała, prostowała lub podnosiła ramiona dla poprawienia włosów opadających. I z każdą chwilą, z każdą godziną, coraz