Strona:PL G de Maupassant Silna jak śmierć.djvu/195

Ta strona została przepisana.

leni, przystawał na chwile, by spojrzeć na dwa szeregi wysokich okien, poczem znów szedł dalej.
Był podniecony, lecz zadowolony. Zadowolony — z czego? Ze wszystkiego.
Tego dnia powietrze wydawało mu się, czystem, a życie dobrem. Znów czuł w ciele swem lekkość chłopaka, chęć biegania i chwytania żółtych motyli, unoszących się nad trawnikiem, jak gdyby były zawieszone na niewidzialnych niciach elastycznych. Podśpiewywał melodje operowe. Raz po raz wracał do słynnej arji Gounoda: „Pozwól mi, ach pozwól mi, spojrzeć w swoje oblicze“, odkrywając w niej głębię ekspresji, jakiej nigdy przedtem nie odczuwał tak żywo.
Nagle zadał sobie pytanie, jak to się stało, że tak szybko dokonała się w nim zmiana tak raptowna. Wczoraj jeszcze, w Paryżu, niezadowolony, zniechęcony do wszystkiego, rozdrażniony, a dziś już tak spokojny i zadowolony, jak gdyby łaskawe jakieś bóstwo odmieniło mu duszę.
— Ten dobry Bóg — snuł dalej wątek myśli — powinien był równocześnie zmienić mi ciało i trochę mnie odmłodzić.
W tem ujrzał Julja, zabawiającego się w łowy wśród zarośli. Przywołał go do siebie, a gdy pies podsunął mu swój kształtny łeb o długich uszach w kędziorach, usiadł na trawie, by go lepiej móc gładzić i pieszczotliwemi darzyć słówkami. Ułożył łeb psa na swych kolanach, ściskając go wśród oznak