Strona:PL G de Maupassant Silna jak śmierć.djvu/237

Ta strona została przepisana.

— Och! taka niegrzeczność! Zadługo, w mojem towarzystwie Pan mnie ciągle traktuje jak podlotka.
— Nie tak bardzo, jak sądzisz — odparł.
Czuł gorącą chęć podobania się, okazania się dowcipnym, rycerskim, jak za najlepszych dni młodości, powodowany owem pragnieniem instynktownem, co podnieca w nas zdolność czarowania, pawiowi każe roztaczać ogon, a poecie składać rymy. Nasuwały mu się słowa żywe, pełne polotu i mówił, jak w najlepszych swych chwilach. Dziewczyna, ożywiona tą jego werwą, odpowiadała mu filuternie, z całą tą subtelną złośliwością, bezwiednie w niej kiełkującą.
Nagle, zbijając jakieś jej twierdzenie, zawołał:
— Tyle razy mi to już pani mówiła, a ja odpowiadałem...
Przerwała mu z wybuchem śmiechu:
— Pan mnie przestał tykać! Bierze mnie pan za mamę.
Zaczerwienił się, umilkł, poczem mruknął:
— Tak, to matka twoja dowodziła mi tego po niezliczone razy.
Wymowa jego nagle się wyczerpała; nie wiedział, co mówić dalej, czując teraz strach, nieokreślony jakiś strach przed tą dziewczyną.
— Oto mateczka — rzekła.
Usłyszała otwierające się drzwi pierwszego salonu, a Olivier zmieszany, jakby przychwycony na gorącym uczynku począł tłómaczyć, że przypomniawszy sobie obietnicę, przybył prosić obydwie panie, by mu towarzyszyły do złotnika.