dręczona pragnieniem dowiedzenia się, co dzieje się w jego sercu. Tłómaczyła sobie każdy jego gest, każde spojrzenie, nie mogąc się przytem pozbyć myśli okrutnej: Niepodobna, by jej nie kochał, widząc nas tak jedną obok drugiej.
I on również przynosił podarki. Nie minął tydzień, by się nie zjawił, trzymając w każdej ręce pakiecik i ofiarowując jeden matce, a drugi córce; hrabina zaś, otwierając pudełka, zawierające nieraz przedmioty cenne, doznawała bolesnego ściśnienia serca. Znała doskonale to pragnienie dawania, któremu ona jako kobieta nie mogła nigdy zadośćuczynić, to pragnienie przynoszenia czegoś, sprawiania przyjemności, kupowania dla kogoś, wybierania u kupców cacek, które się będą podobać.
Kiedyś przebywał już tensam kryzys i tylekroć widywała go wchodzącego do jej salonu z tymsamym uśmiechem, z tymsamym gestem i pakiecikiem w ręku. Później to ustało, a teraz rozpoczęło się odnowa. Dla kogo? Nie miała pod tym względem żadnych wątpliwości! Nie dla niej!
Wydawał się zmęczonym, wychudłym. Wnioskowała stąd, że cierpi. Porównywała jego sposób zachowania się, wyraz twarzy, z zachowaniem się markiza, na którego piękność Anetki również już zaczynała działać. Coś zupełnie innego: markiz był zakochany, Bertin kochał! Święcie w to wierzyła podczas długich godzin udręki, by podczas krótkich chwil
Strona:PL G de Maupassant Silna jak śmierć.djvu/245
Ta strona została przepisana.