Rozkoszne ciepło łaźni mające za chwilę przeniknąć mu ciało po tym mrożącym spacerze na wichrze, dreszczem zadowolenia przejęło smutne serce Oliviera. Szybko się rozebrał, włożył lekką przepaskę podaną mu przez służącego i zniknął za otworzonemi przed nim drzwiami.
Powietrze gorące, tamujące oddech, a zdające się dochodzić tu z dalekiego jakiegoś pieca, zmusiło go do szybkiego chwytania powietrza, gdy przechodził galerję maurytańską, oświetloną dwiema wschodniemi latarniami. Kędzierzawy murzyn, za całe ubranie noszący pas szeroki, o lśniącym torsie i muskularnych członkach, rzucił się ku niemu, by uchylić portjer u drugiego końca galerji, i wpuścić malarza do łaźni, olbrzymiej, krągłej, zacisznej, niemal mistycznej jak świątynia. Światło tu wpadało z góry, przez kopułę i zieloną koniczynę szklanych witraży, do ogromnej sali krągłej, wyłożonej płytkami, o ścianach pokrytych porcelaną w deseń arabski.
Mężczyźni wszelkiego wieku, prawie nadzy, przechadzali się powoli, w milczeniu; inni siedzieli na marmurowych ławeczkach z założonemi rękoma; inni gawędzili półgłosem.
Gorące powietrze zmuszało do sapania, skoro się tylko weszło. To wnętrze parne i malownicze, gdzie rozgrzewano ciało ludzkie, a masażyści murzyńscy i maurytańscy o bronzowych nogach krążyli w ciszy i skupieniu, miało w sobie coś antycznego i tajemniczego.
Strona:PL G de Maupassant Silna jak śmierć.djvu/261
Ta strona została przepisana.