nawistną ścigając ohydnego śpiewaka, blanszującego sobie twarz w garderobie nędznego kabotyna, który do tego stopnia zdołał podniecić to dziecko.
Następnie podniosła się kurtyna do sceny w ogrodzie.
Momentalnie, jakby czar miłosny osnuł całą salę, gdyż muzyka ta, będąca niejako tchnieniem pocałunków, nie miała chyba nigdy podobnych interpretatorów. Nie była to już para sławnych artystów: Montrosé i Helssonówna, lecz dwie istoty ze świata idealnego, nawet już nie dwie istoty, lecz dwa głosy: głos wieczysty mężczyzny kochającego i głos wieczysty poddającej się kobiety, wyczarowujące całą poezję miłości.
Gdy Faust śpiewał:
Pozwól mi, ach pozwól mi patrzeć w twoje oblicze“, w dźwiękach ulatujących z jego ust drżały takie akcenty adoracji, uniesienia, prośby błagalnej, że we wszystkich sercach zrodziło się momentalnie pragnienie kochania.
Olivier przypomniał sobie, jak sam niedawno mruczał był tę strofkę w parku w Roncières, pod oknami zamku. Do tej chwili wydawała mu się nieco banalną, a oto teraz tłoczyła mu się na usta jak ostatni krzyk namiętności, prośba ostatnia, nadzieja ostatnia i łaska ostatnia, jaką może jeszcze w życiu swem osiągnąć.
A potem nic już nie słyszał i nie słuchał. Na widok Anetki, podnoszącej do oczu chusteczkę, zazdrość szarpiąca rozdarła mu serce.
Strona:PL G de Maupassant Silna jak śmierć.djvu/284
Ta strona została przepisana.