Nagle uczuł w sercu rodzaj przywiązania do tego człowieka, a raczej sympatji naturalnej dla ziomka, spotkanego w kraju dalekim, gdyż w tej chwili czuł się jakoby zgubionym wśród tego tłumu obcego, obojętnego, gdy z nim mógłby jeszcze mówić o niej.
Ujął go więc pod ramię.
— Chyba pan jeszcze nie wraca do domu rzekł. — Noc taka ładna; przejdźmy się trochę.
— Chętnie.
Ruszyli ku bulwarowi Magdaleny, wśród tłumu nocnych przechodniów, wracających z teatrów i przez chwilę około północy ożywiających bulwary.
Musadieu mając w głowie tysiąc przedmiotów konwersacji, nasuniętych przez chwilę bieżącą, a przez Bertina ochrzczonych jego „dziennem menu“, dawał upust swej wymowie, obracającej się koło dwóch czy trzech motywów, specjalnie go zajmujących. Malarz pozwalał mu się wygadać, nie słuchając, lecz ciągle trzymając go pod ramię, pewny, że uda mu się skierować rozmowę na nią; szedł więc obok niego, nic nie wiedząc, uwięziony w swej miłości. Szedł powoli, wyczerpany tym atakiem zazdrości jakby ciężkim jakim upadkiem, przybity pewnością niezachwianą, że nic już nie ma na świecie do czynienia.
Będzie tylko cierpiał coraz to bardziej, niczego nie mogąc się już spodziewać. Będzie przeżywał dnie puste, jeden po drugim, wiedząc, patrząc na nią zdaleka, że jest szczęśliwą, kochaną i zapewne kochającą. Kochanek! Będzie może mieć kochanka, jak miała jej
Strona:PL G de Maupassant Silna jak śmierć.djvu/288
Ta strona została przepisana.