doznanych, trwogą przejęła Oliviera. Ma obok siebie człowieka, musi go zatrzymać.
Proszęż wejść. Wybierze sobie pan jeden ze szkiców, bo dawno już miałem zamiar panu coś ofiarować.
Wiedząc, że malarze niezawsze są usposobieni do obdarzania swemi pracami, i nie zwykli pamiętać o przyrzeczeniach, Musadieu pochopnie skorzystał ze sposobności. Dzięki swemu stanowisku inspektora Sztuk pięknych posiadał galerję doskonale dobraną.
— Zgoda — rzekł.
Weszli.
Rozbudzony lokaj podał grog i przez chwile rozmowa wlokła się na temat malarstwa. Bertin pokazywał szkice, prosząc by gość wybrał, który mu się najlepiej podoba. Musadieu oglądał, wahał się, w oświetleniu gazowem nie mogąc się zorjentować należycie co do kolorytu. Nakoniec wybrał grupę dziewczynek, skaczących przez sznur; poczem zaraz chciał się ulotnić wraz z podarkiem.
— Każę to panu odnieść — rzekł malarz.
— Nie, nie! Wolę wziąć ze sobą, by dziś jeszcze móc się zachwycać przed pójściem do łóżka.
Nie mogąc go żadną miarą zatrzymać, Olivier Bertin znów znalazł się sam W swem mieszkaniu, tem więzieniu wspomnień i wzruszeń bolesnych.
Nazajutrz rano, wszedłszy do pokoju z herbatą i gazetami, służący zastał swego pana siedzącego w łóżku i tak bladego, że się przeraził.
— Pan może chory? — spytał.
Strona:PL G de Maupassant Silna jak śmierć.djvu/291
Ta strona została przepisana.