razem, mimo widocznej z ich strony chęci przypodobania się artyście, czuł jednak ową różnicę niezatartą, nie dozwalającą na harmonijne zespolenie cyganerji z t. zw. towarzystwem. Poza uśmiechem i admiracją, które u kobiet są zawsze trochę sztuczne, domyślał się owej powściągliwości duchowej istot, uważających się za coś wyższego. Wywoływało to u niego pewien lekki odcień zarozumiałości, przejawiającej się w zachowaniu bardzo chłodnem, niemal wyniosłem, a obok potajemnej próżności parwenjusza, traktowanego jako równego przez książąt i księżne, była też przymieszka dumy człowieka, własnej inteligencji zawdzięczającego to, co innym daje urodzenie. Mówiono o nim z niejakiem zdziwieniem: „To człowiek bardzo dobrze wychowany!“ A to zdziwienie pochlebiając mu, równocześnie go drażniło, jako zaznaczenie pewnej granicy.
Robiona powaga i ceremonjalność malarza krępowały nieco panią Guilleroy, nie wiedzącą poprostu co mówić z tym człowiekiem sztywnym, a uchodzącym ogólnie za bardzo świetnego i dowcipnego.
Usadowiwszy córeczkę, siadała na fotelu obok rozpoczętego szkicu i stosownie do życzenia artysty, usiłowała fizjognomji swej nadać wyraz.
Podczas czwartego posiedzenia, przestał nagle malować i spytał:
— Co tak panią najbardziej bawi w życiu?
Wprawiło ją to w zakłopotanie.
— Nie wiem istotnie! Ale czemu pan pyta?
Strona:PL G de Maupassant Silna jak śmierć.djvu/30
Ta strona została przepisana.