Strona:PL G de Maupassant Silna jak śmierć.djvu/314

Ta strona została przepisana.

— Nie sądzę, bym wyzdrowiał. Zbyt cierpię.
Wymamrotała:
— Tak bardzo cierpisz?
— Och, tak!
Pochyliwszy się nieco, muskała mu czoło i oczy i twarz pocałunkami lekkiemi, powolnemi, delikatnemi jak pieszczota najtkliwsza. Zaledwie go dotykała kącikami ust, całując tem tchnieniem leciuchnem, jak zwykłe czynić dzieci. Trwało to długo, bardzo długo. Zalewała go deszczem pieszczot cichych, słodkich, które zdawały się go koić, odświeżać, gdyż jego kurczowo ściągnięta twarz mniej teraz drgała niż przedtem.
Po chwili rzekł
— Any?
Przestała go całować, słuchając.
— Słucham cię, drogi.
— Musisz mi coś przyrzec.
— Wszystko, czego zechcesz.
— Jeśli nie umrę do rana, przysięgnij mi, że mi przyprowadzisz Anetkę, raz, jeden raz tylko! Takbym nie chciał umrzeć, nie zobaczywszy jej raz jeszcze.... Pomyśl, że... jutro... o tej porze... nie będę... zapewne nie będę już żył... i nie zobaczę was już nigdy... ani ciebie... ani jej....
Z sercem rozdartem rozpaczą, przerwała:
— Och! zamilknij... zamilknij... tak, przyrzekam ci ją przyprowadzić.
— Przysięgasz?