Strona:PL G de Maupassant Silna jak śmierć.djvu/91

Ta strona została przepisana.

wóz ruszył wśród szczęku podków, uderzających o bruk.
Wzdłuż długiego bulwaru, wiodącego na plac Magdaleny, rozkosz i czar nowej wiosny zdawały się spływać na wszystko co żyje.
Powietrze w miarę ciepłe i jasne promienie słońca nadawały mężczyznom wygląd odświętny, kobietom wyraz zakochania, do skoków radosnych pobudzając uliczników i małych kuchcików w bieli, którzy ustawiwszy kosze z prowiantami na ławach, uganiali i bawili się ze swymi braćmi, bezczynnymi gapiami. Psy podniecone, zdawały się kędyś spieszyć; kanarki odźwiernych wrzeszczały co sił; tylko stare szkapy fiakierskie wlokły się jak zwykle w tempie ociężałem zdechlaków.
Hrabina szepnęła:
— Co za cudny dzień! Jak rozkosznie żyć na świecie.
W pełnem świetle malarz przyglądał się matce i córce. Tak, różniły się między sobą, a równocześnie były tak podobne, że jedna była najwyraźniej ciągiem dalszym drugiej, z tej samej krwi i ciała, świecie.temsamem pulsujące życiem. Zwłaszcza oczy, te oczy błękitne, upstrzone drobnemi czarnemi punkcikami, o błękicie tak intenzywnym u córki, nieco spłowiałym u matki, skierowywały nań takie same spojrzenie, ilekroć o coś pytał, każąc mu bezwiednie tejsamej od obydwóch wyczekiwać odpowiedzi. I był nieco zdziwiony, słuchając ich śmiechu i gawędki, że ma oto przed sobą