właśnie potrzebował gotówki. Umówili się, że co wieczora zabierać sobie będzie po furze i odwozić do domu.
Gdy się ściemniło, udał się tedy Antoni, zawsze w towarzystwie swego wieprzka, z wozem do owego o pół mili oddalonego folwarku, skąd miał zabrać swój towar.
Sprawiało mu niewysłowioną radość karmić tam codziennie swoją świnię. Zlatywała się na to widowisko cała wieś jak na odpust.
W końcu żołnierz zaczął coś podejrzewać i często gdy się śmiano, oczy jego biegały niespokojnie a nawet niekiedy zapalały się gniewem.
Pewnego wieczora, będąc zupełnie sytym, wzbraniał się dalej jeść i chciał wstać i odejść. Ale święty Antoni trzymał go mocno, spuścił mu swoje kolosalne pięście z takim impetem na barki i rzucił go tak mocno na krzesło, że się ono pod nim załamało.
Wybuchła niepohamowana wesołość. Antoni podniósł swoją świnię z promieniejącem obliczem i udawał jakgdyby mu zawiązywał ranę. Potem wykrzyknął:
— Kiedy nie chcesz już jeść, to musisz koniecznie pić — i kazał przynieść z szynku wódki.
Żołnierz toczył wzrokiem złowrogo. Mimo to jednak pił, ile mu kazano, a święty Antoni
Strona:PL G de Maupassant Widma wojny.djvu/119
Ta strona została skorygowana.