parowu, pod dachem ze splecionych gałęzi, oddalał się jak najszybciej od pola walki. Potem zatrzymał się i usiadł znowu, skulony jak zając pośród zeschłych chwastów.
Przez jakiś czas słyszał jeszcze hak, krzyki i jęki. Dalej już odgłosy utarczki słabły, aż ucichły zupełnie, i wokół zapanowało milczenie i spokój.
Nagle coś przemknęło koło niego. Zerwał się przerażony. Był to ptaszek, który, usiadłszy na gałązce, poruszył zeschłe liście. Przez całą godzinę następną serce Waltera Schnaffsa uderzało silnem przyspieszonem tętnem.
Nadeszła noc, zapełniając rów coraz gęstszym mrokiem. Żołnierz zaczął dumać. Co robić? Co się z nim stanie? Wrócić do armii? Ale jak, którędy? Jeśli to uczyni, rozpocznie się dlań znów to okropne życie, pełne strachu, grozy, trudów i cierpień, jakie wiódł od początku wojny! Nie! nie! Do tego nie miał już odwagi! Nie starczyłoby mu energii, potrzebnej do marszów i stawiania czoła coraz to nowym niebezpieczeństwom.
Co jednak pocznie? Wszak niepodobna pozostawać w tym rowie i kryć się w nim aż do końca wojny. Rozumie się, że nie. Gdyby nie trzeba było jeść, perspektywa taka nie odbierałaby mu otuchy; ale cóż kiedy jeść trzeba i to jeść codziennie.
Strona:PL G de Maupassant Widma wojny.djvu/20
Ta strona została skorygowana.