czasty kształt mógłby go zdradzić, i wysunął głowę ponad brzegi swej nory, zachowując przy tem niezmierną przezorność.
Ani żywej duszy na całym widnokręgu. Tam na prawo, mała wiosczyna wysyłała ku niebu dymy swoich kominów, dymy kuchenne! Tam zaś na lewo, gdzie się kończyła wysadzona drzewami aleja, stał duży zamek o sterczących wieżyczkach.
W ten sposób doczekał wieczora, cierpiąc niewypowiedziane katusze, nie widząc nic prócz przelatujących wysoko kruków, nie słysząc nic, prócz tłumionych skarg własnych wnętrzności.
I znów noc zapadła nad jego głową.
Wyciągnął się w głębi swego schronienia i usnął snem gorączkowym, pełnym męczących widziadeł, snem człowieka wygłodzonego.
I znowu jutrzenka zajaśniała nad jego głową, a Walter powrócił do swoich obserwacyi. Ale ulica była pusta jak i wczoraj; i nowa trwoga zakradła się do umysłu Waltera Schnaffsa, obawa śmierci głodowej. Widział się na dnie swej nory leżącym na wznak z oczyma zamkniętemi, martwemi. Zwierzęta i małe żyjątka ziemne wszelkiego gatunku podchodzą do jego trupa i zaczynają go jeść, napadając nań ze wszystkich stron odrazu, wślizgując się pod odzież, by kąsać zimne ciało. A wielki kruk ostrym dziobem wykłuwa mu oczy.
Strona:PL G de Maupassant Widma wojny.djvu/24
Ta strona została skorygowana.